Leon Donna - Komisarz Brunetti 03 - Strój na śmierć,

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
DONNA LEON
STRÓJ NA ŚMIERĆ
(Przełożyła: Maria Olejniczak-Skarsgard)
NOIR SUR BLANC
1998
Rozdział 1
Pantofel był czerwony jak londyńskie budki telefoniczne czy nowojorskie
wozy strażackie, ale nie te skojarzenia nasunęły się człowiekowi, który
zauważył go pierwszy. Pomyślał o ferrari testarossa z kalendarza wiszącego w
pokoju, gdzie przebierali się rzeźnicy, o tym z nagą blondynką wyciągniętą na
masce w takiej pozie, jakby namiętnie kochała się z lewym reflektorem. Pantofel
leżał na boku, niemal dotykając szpicem plamy ropy, jednej z wielu, którymi
pokryty był teren za budynkiem rzeźni. Mężczyzna zobaczył but i zaraz,
oczywiście, nasunęło mu się także skojarzenie z krwią.
Wiele lat temu, na długo zanim Marghera stała się kwitnącym - choć
może nie jest to najwłaściwsze określenie - miastem przemysłowym we
Włoszech i zanim rafinerie naftowe i zakłady chemiczne wyrosły na rozległych
podmokłych terenach po drugiej stronie laguny, nad którą leży Wenecja, perła
Adriatyku, wydano pozwolenie na zbudowanie rzeźni. Betonowy budynek,
długi i surowy, był ogrodzony wysoką siatką. Być może, ogrodzenie postawiono
w dawnych czasach, gdy po piaszczystych drogach pędzono owce i bydło na
ubój. A może pierwotnym zamierzeniem było uniemożliwienie zwierzętom
ucieczki, gdy wprowadzano je na rampę, poganiano batami i pędzono na
spotkanie z przeznaczeniem. Obecnie przywożono je ciężarówkami,
zajeżdżającymi tyłem pod rampę, której wysokie boczne ściany uniemożliwiały
ucieczkę. Nikt nie miał ochoty zbliżać się do rzeźni i dlatego ogrodzenie było
właściwie zbyteczne. Zapewne z tego powodu nie reperowano rozległych dziur
w siatce, przez które nocą przedostawały się psy, zwabione odorem
wydobywającym się z budynku i tęsknie wyjące za tym, co, jak wiedziały,
znajduje się za betonowymi ścianami.
Wokół rzeźni rozciągały się puste pola; fabryki stały z dala od niskiego
betonowego budynku, tak jakby przestrzegały tabu równie silnego jak głos krwi.
Fabryczne budynki trzymały się w oddaleniu, ale zabójcze wycieki i odpływy,
wydobywające się z nich i przesączające się do ziemi, naruszały to tabu i co
roku przenikały bliżej rzeźni. Pośród bagiennych traw wydobywały się z
czarnego szlamu bąble, a na powierzchni kałuż, które nie znikały nawet podczas
wyjątkowej suszy, lśniła warstwa ropy mieniąca się pawimi barwami. Choć
budynek rzeźni otaczała zatruta przyroda, łudzi bardziej przerażało to, co się
działo w środku.
But, czerwony pantofel, leżał na boku jakieś sto metrów za rzeźnią, tuż za
ogrodzeniem, na lewo od dużej kępy wysokiej trawy morskiej, która rosła
bujnie, żywiąc się truciznami bąbli, przenikającymi do jej korzeni. W upalny
sierpniowy poniedziałek, o jedenastej trzydzieści, krępy mężczyzna w
obryzganym krwią skórzanym fartuchu otworzył zamaszystym ruchem
metalowe drzwi z tyłu rzeźni i stanął w prażącym słońcu. Zza jego pleców
popłynęły fale gorąca, smrodu i wycia zwierząt. Żar z nieba nie pozwalał
odczuć, że na zewnątrz jest chłodniej, ale tu przynajmniej smród wnętrzności
był mniej odrażający i nie słyszało się ryku i pisku, tylko szum samochodów na
odległej o kilometr szosie, którymi turyści napływali do Wenecji na święto
Ferragosto.
Pochylając się, by znaleźć suche miejsce u dołu fartucha, rzeźnik wytarł
zakrwawioną dłoń, a potem z kieszeni koszuli wyjął paczkę nazionale.
Plastykową zapalniczką zapalił papierosa i głęboko wciągnął dym, delektując
się zapachem i ostrym smakiem taniego tytoniu. Gardłowe wycie, dobiegające
przez drzwi, kazało mu odejść od budynku w stronę ogrodzenia, gdzie mógł
znaleźć trochę cienia pod drobnymi liśćmi zaledwie czterometrowej akacji.
Stojąc w cieniu, odwrócił się tyłem do budynku i patrzył w dal, na las
kominów fabrycznych ciągnących się w stronę Mestre. Z niektórych wydobywał
się ogień, z innych szary i zielonawy dym. Lekki wiatr, zbyt słaby, by dał się
odczuć na skórze, niósł chmury dymu w jego kierunku. Rzeźnik zaciągnął się i
spojrzał w dół, na ziemię pod stopami, jak zawsze bacznie sprawdzając, gdzie
postawi nogę na tych polach. Tuż za ogrodzeniem zobaczył leżący na boku but.
But był zrobiony z jakiegoś materiału, nie ze skóry. Z jedwabiu? Atłasu?
Bettino Cola nie znał się na tym, ale wiedział, że żona ma parę takich pantofli,
za które zapłaciła ponad sto tysięcy lirów. Żeby zarobić tyle pieniędzy, on musi
zabić pięćdziesiąt owiec albo dwadzieścia cielaków, a ona wydaje taką sumę na
pantofle, które raz ma na nogach, a potem wrzuca do szafy i nigdy więcej nie
ogląda.
Ponieważ piekielny krajobraz nie miał w sobie nic, co mogło przykuć
jego uwagę, zaczął uważniej przyglądać się butowi. Zrobił krok w lewo i
spojrzał na niego pod innym kątem. Choć but prawie dotykał dużej kałuży ropy,
okazało się, że leży na skrawku suchej ziemi. Cola zrobił następny krok w lewo,
co spowodowało, że stanął w pełnym słońcu, i zaczął szukać wzrokiem drugiego
pantofla. Pod kępą traw zauważył coś podłużnego, co wyglądało na podeszwę.
Upuścił papierosa i wbił go czubkiem buta w miękką ziemię, a następnie
przeszedł kilka metrów wzdłuż płotu, nisko się pochylił i przeczołgał przez dużą
dziurę w siatce, uważając, by nie zahaczyć o sterczące kawałki zardzewiałego
drutu. Wyprostował się i podszedł do pierwszego buta, spodziewając się, że
znalazłszy parę, będzie miał z nich jakąś korzyść.
-
Roba di puttana
- wymamrotał pod nosem, widząc obcas, wysoki jak
paczka papierosów w jego kieszeni; tylko kurwa może włożyć coś takiego,
pomyślał. Pochylił się i podniósł pantofel, uważając, żeby nie dotknąć go od
zewnątrz. Jego oczekiwania się spełniły: but nie wpadł do kałuży ropy i był
czysty. Cola zrobił kilka kroków w prawo, pochylił się i dwoma palcami
chwycił za obcas drugiego buta, chyba wbitego w kępę trawy. Osunął się na
kolano, patrząc uważnie, gdzie klęka, i mocno pociągnął za obcas. But przesunął
się, ale gdy Bettino Cola uprzytomnił sobie, że ściągnął go z ludzkiej nogi,
poderwał się, odskoczył na bok i upuścił znaleziony wpierw but, który
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lasotka.pev.pl