Linia by Kirkea (roz. 1a), ZAWIESZONE FF
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linia
autorka: Kirkea
beta: aktualnie poszukuję... może się zgłosisz?
Do ściągnięcia zawsze na:
Dla wszystkich, którzy kiedykolwiek uśmiechnęli się do mnie
szczerze.
UWAGA:
Jak na razie jest to opowiadanie FF. Niektóre miejsca jak i bohaterowie ściągnięci są z
Sagi Zmierzchu autorstwa S. Meyer. Zaznaczam jednak:
jak na razie
...
Zaczęłam: Podkowa Leśna, 31 lipca 2009
Prolog
Ból... kurewski ból... Znowu... A miałam być odporna! Jasna cholera! Miało mnie to już nie ruszać!
Jestem sama... Tak całkowicie, pojebanie, popierdolenie sama... Jezu jak ja bym chciała żeby mnie
ktoś przytulił. Żebym mogła kogoś uścisnąć z całej siły, wbić mu głowę w szyję lub między ramiona
i opaść. Żeby mnie przytrzymał. Żeby zapanował nade mną kiedy ja nie jestem w stanie tego zrobić.
Znów czuję się jak mała dziewczynka.
Chcę wina, wódki... Czegokolwiek. Tylko niech już tak nie boli...
Wstałam i zaczęłam przetrząsać zawartość szafy. Wszystko puste.
Tak jak ja.
Portfel
.
Suwak.
Skalpel.
Wypuściłam metalowy nożyk z dłoni. Usiadłam na podłodze i patrzyłam jak wypływa ze mnie
krew. Jak spływa aż do łokcia i kapie na spodnie i buty. Jak powoli jest mnie coraz mniej. Mnie.
Tej znienawidzonej przez Świat i Boga dziewczyny, która przypadkiem znalazła się na Ziemi gdzie
wpadła w bagno i nie umie się z niego wygrzebać. I nikt nigdy nie usłyszy jej wołania o pomoc, bo
ona nie będzie krzyczeć. Bo nikt jej nigdy nie nauczył mówić...
Łzy wreszcie wypłynęły z moich oczu. Wtedy nie umiałam ich wywołać. Teraz nie potrafiła bym
ich zatrzymać. Nie dbałam o to, że wszystko poplamię krwią. Zwinęłam się w kłębek na podłodze.
Tak jak wcześniej łapałam kurczowo powietrze. Ale teraz przynajmniej miałam się czego uczepić.
Całą swoją mocą próbowałam skupić myśli wyłącznie na parząco szczypiącym bólu w lewej ręce.
Zacisnęłam pięść.
Naprawdę się boję...
ROZDZIAŁ 1
„I tak zaczyna się, ta niewiarygodna historia...”*
Bella
Zgasiłam papierosa na parapecie i przeczesałam nerwowo włosy. Kurwa. 1 września. Nienawidzę
całej tej szopki. Ale początek szkoły oznacza też, że wreszcie będę miała jakiś cel. Nawet jeśli ma
on polegać tylko na tym by wstać rano z łóżka i nie spóźnić się na więcej niż 3 lekcje.
Poza tym jeśli moja matka łaskawie raczy wrócić do domu, łatwiej będzie mi udawać, że jestem
zmęczona a nie pijana. Bo pijana jestem często. I wiecie co? Dobrze mi z tym. I mówcie sobie o
mnie co chcecie.
Kiedy mój ostatni kiep dołączył do kilkuset wcześniejszych leżących pod oknem wzięłam z łóżka
swoją zieloną torbę i przeskakując kupy śmieci leżące na korytarzu i schodach wyszłam przed dom.
Spojrzałam na znienawidzony przeze mnie samochód, który ojciec w jakimś nagłym przypływie
ofiarności kupił mi dwa lata temu. Wzbraniałam się jak mogłam by nim nie jeździć, ale tym razem
nie miałam szans. Dostałam się do dobrego liceum (głównie przez to, że by zagłuszyć myśli
uciekałam w naukę), które niestety było oddalone od mojego domu o prawie 10 km. Ze
zrezygnowaniem weszłam więc do niebieskiej toyoty i zatrzasnęłam za sobą drzwiczki.
Przemierzałam ostrożnie ulice Forks. Forks... Małe, deszczowe i wiecznie zamglone miasteczko,
gdzie na jednego mieszkańca przypada chyba co najmniej milion drzew. Wróciłam tu po kilku
latach razem z matką, która postanowiła ponownie ułożyć sobie życie z moim ojcem. Wytrzymali
razem niecałe trzy tygodnie. Dokładnie: „najgorsze trzy tygodnie mojego życia”. Potem ojciec
gdzieś się wyniósł a ona wraca do domu raz na kilka dni i od razu się upija.
Dobra. Koniec narzekania. Jak masz mówić coś niewłaściwego to już kurwa lepiej przeklinaj.
Zatrzymałam samochód przed wjazdem do szkoły. Czy może raczej szkółki? Cały teren był
wielkości parkingu jaki miała moja stara szkoła w Phoenix. Ale czym tu się dziwić? Populacja tego
miasteczka była pewnie mniejsza niż liczba uczniów mojej starej szkoły. Wybrałam miejsce na
samym końcu, chcąc zapalić przed ceremonią. Nie miałam pojęcia gdzie palą tutejsi uczniowie ale
to miejsce (przesłonięte lasem i budynkiem) wydawało mi się odpowiednie.
Miałam rację.
O ścianę czegoś, co chyba było stołówką opierało się z tuzin osób. Kiwnęłam im delikatnie głową i
stanęłam trochę z boku.
–Jesteś Swan?
Usłyszałam gdy podpalałam papierosa. Spojrzałam na wysoką blondynkę, która mogłaby być
całkiem ładna, gdyby tylko nakładała na siebie o połowę mniej makijażu.
–Jestem Bella.
Krzywy uśmiech wpełzł na jej twarz.
–Córka komendanta?
Kurwa mać
...
Chyba powinnam była się na to przygotować. Mój ojciec – Charlie – był kiedyś komendantem
miejscowej policji. Wywalili go z roboty kiedy się okazało, że gdy kończy pracę jest tak pijany, że
nie może trafić w drzwi.
–Nie wiem o czym mówisz.
Skłamałam gładko i ledwie zdążyłam załapać jej kpiarsko – powątpiewające spojrzenie pół metra
ode mnie z piskiem opon zaparkowało srebrne Volvo. Odskoczyłam machinalnie czym wywołałam
chichot Malowanej Barbie.
Spojrzałam w stronę samochodu.
–Jak jeździsz debilu?
Żeby to tylko, kurwa, nie był nauczyciel...
Nie. Nauczycielem to on nie był. Na szczęście?
Wysoki, o bladej karnacji i poczochranych włosach wyglądał jak... Kurwa! Nie mam pojęcia!
Zerknął w moją stronę i rzucił ledwo dosłyszalnie:
–
Sorry
.
A ja? Zamiast palnąć przygłupowi wykład o odpowiedzialności za kierownicą stałam jak
sparaliżowana. On minął mnie ze spuszczoną głową po czym machając krótko Blond Barbie
poszedł w stronę wejścia na salę gimnastyczną.
Bella! Opanuj się w tej chwili!
Posłuchałam głosu w mojej głowie (właśnie! O tym jeszcze nie wspomniałam! Jak na każdą
wariatkę przystało – słyszę w głowie głosy.) i powróciłam do stanu świadomości (przynajmniej dla
postronnego obserwatora).
Rozejrzałam się wokoło.
Chyba nikt nie zwrócił za bardzo uwagi na to, że przed chwilą zostałam
rozjechana przez młodego boga, siedzącego za kierownicą srebrnego volvo...
Korzystając z faktu,
że Blondyna o mnie zapomniała zgasiłam szluga i poszłam w ślady nieodpowiedzialnego kierowcy.
Edward
Nie otworzyłem jeszcze oczu a już słyszałem lamenty Emmeta. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie
który dzisiaj jest.
1 września.
Najbardziej znienawidzona data przez 70% społeczeństwa poniżej 19
roku życia.
Kurwa mać.
Poszedłem do kibla zmyć z siebie brudy nocy a potem ubrałem się w zwykłe jeansy i czarną
koszulę. Jeszcze tego by brakowało żebym się jakoś stroił specjalnie. Ale ja to ja a Alice to Alice...
Osłupiałem gdy zobaczyłem ją na korytarzu.
–Idziesz na jakiś ślub?
–Dzień dobry!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]