Lennox Marion-Pospieszny slub,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Marion Lennox
Pośpieszny ślub
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Marcus Benson wymknął się wyjściem ewakuacyjnym
i... wpadł na Kopciuszka.
Fakt, że szef Benson Corporation zderzył się z kimś, był
sam w sobie niezwykły. Marcus Benson nigdy na nikogo
nie wpadał, bo ludzie sami usuwali mu się z drogi.
Otaczała go niezwykła atmosfera. I to nie tylko z po
wodu jego bogactwa, ogromnych wpływów czy intelektu
alnych przymiotów. Marcus miał trzydzieści kilka lat, był
wysokim, szczupłym, kruczowłosym mężczyzną o drapież
nych rysach i wszystkie kobiece pisma w Ameryce uzna
wały go za najbardziej pożądanego kawalera.
Bardzo mu to odpowiadało.
Nie miał najlepszych wspomnień z dzieciństwa. Wpraw
dzie służba wojskowa nauczyła go cenić lojalność i przy
jaźń, ale skończyło się to tragicznie. Odtąd szedł przez ży
cie samotnie. Aż do dzisiejszego dnia.
Na razie jednak nie miał jeszcze o tym pojęcia. Zoba
czył jedynie jakąś pannicę, która nie wiedzieć czemu sko
jarzyła mu się z Kopciuszkiem. Tylko że Kopciuszek po
winien siedzieć w kuchni, a nie zajadać lunch na podeście
schodów pożarowych biurowca w Nowym Jorku.
Chociaż może to wcale nie był Kopciuszek i wcale nie
jadł lunchu. Tak naprawdę Marcus zobaczył rozlany żółty
6
Marion Lennox
napój i spadającą drożdżówkę, a przed sobą nędznie ubra
ną istotę o lśniących kasztanowych lokach.
Ale jeśli to nie Kopciuszek, to kto? Dziecko ulicy?
Dziewczyna miała na sobie szorty, powyciągany podko
szulek i sfatygowane sandały. Marcus z przerażeniem pa
trzył, jak dziwne stworzenie, usiłując utrzymać równowagę
chwieje się i spada ze schodów.
Ależ narozrabiał! To dlatego, że wciąż się śpieszył. Dla
niego doba zawsze była za krótka, a klienci czekali.
No to jeszcze długo poczekają. Właśnie zrzucił ze scho
dów jakiegoś podlotka.
Dziewczyna leżała bezwładnie.
Minęły dwie, może trzy długie jak wieczność sekun
dy, zanim się poruszyła. Marcus odgarnął lśniące loki z jej
twarzy, szukając obrażeń.
Miała buzię umorusaną drożdżówką, ale ubranie, choć
zalane sokiem, było świeżo uprane. Gęste loki były mięk-
kie w dotyku i w ogóle dziewczyna była... ładna. Nawet
bardzo ładna. No i na pewno nie była dzieckiem.
Ocenił ją na jakieś dwadzieścia łat. Była szczupła, wręcz
chuda. Wciąż nie otwierała oczu, choć Marcusowi wyda-
wało się, że nie straciła przytomności. Wyglądała na bar-
dzo zmęczoną.
Powróciło pierwsze wrażenie. Kopciuszek.
Nagle otworzyła oczy. Wielkie, zielone i pełne bólu. Pa-
trzyła pytająco.
- Nie ruszaj się - powiedział.
- Au - jęknęła.
Leżała nieruchomo na stalowym podeście, jakby chciała
ocenić rozmiary katastrofy.
- Chyba wylałam mój napój.
Pośpieszny ślub
7
- Hm... tak.
- A drożdżówka? - spytała z australijskim akcentem.
Głos miała ciepły i dźwięczny, lekko drżący. Czy to wy
nik szoku, czy bólu?
Marcus uśmiechnął się niepewnie. Skoro martwi się
o drożdżówkę, to chyba nie odniosła zbyt poważnych
obrażeń.
- Obawiam się, że też jest stracona.
- Cudownie! - Dziewczyna znów zamknęła oczy. Musiała
być bardzo wyczerpana. - Już widzę te nagłówki: Australij
ka obrzuca nowojorczyków drożdżówkami. Pewnie aresztują
mnie za terroryzm i deportują pierwszym samolotem.
- Hej. - Marcus Benson, który rzadko, a praktycznie ni
gdy nie angażował się emocjonalnie, pogłaskał ją pociesza
jącym gestem po policzku. Boże drogi. Zrzucił ją ze scho
dów, zmarnował jej posiłek, poturbował ją, a ona usiłuje
obrócić to w żart.
- Australijczycy bombardujący nowojorczyków droż
dżówkami nie stanowią problemów prawnych. Co inne
go Stowarzyszenie Idiotów Zrzucających Australijczyków
ze Schodów.
Dziewczyna spojrzała podejrzliwie.
- Czyli mogę wystąpić o odszkodowanie?
- Przynajmniej o zwrot kosztów za drożdżówkę.
Te słowa wywołały jej uśmiech.
Cudowny uśmiech.
Musiała mieć więcej niż dwadzieścia lat. Taki uśmiech
wymagał... doświadczenia.
Czegoś takiego Marcus jeszcze nie widział.
Ale teraz nie miał czasu. Bardzo się spieszył się. Gdyby
winda nie utknęła między piętrami, nie znalazłby się na
8
Marion Lennox
schodach pożarowych. Jego asystentka na pewno już czeka
na parterze i nerwowo zerka na zegarek.
Nie mógł jednak zostawić tak nieznajomej.
Wyjął komórkę.
- Ruby? - powiedział do słuchawki.
- Marcus! Gdzie jesteś? - spytała z niepokojem asystentka.
- Na schodach pożarowych. Mogłabyś tu przyjść? Zna
lazłem się w kłopotliwej sytuacji.
Uśmiechnął się pod nosem i schował komórkę. Kłopot
liwa sytuacja na schodach pożarowych. Ruby była nieza
stąpiona, ale...
Spokojnie, Ruby sobie poradzi, jak zawsze. Zanim jednak
nadciągnie z odsieczą, on musi się zająć poszkodowaną.
- Jesteś ranna? - spytał.
Dziewczyna przekręciła się na plecy. Tuż przy uchu by
ła ubrudzona galaretką i nagle Marcus poczuł nieodpartą
chęć, żeby to wytrzeć...
Uspokój się, Benson, skarcił się w duchu. Od tego jest
Ruby.
- Miło, że spytałeś - odparła grzecznie nieznajoma - ale
nic mi nie jest. Możesz już iść.
- Mam sobie pójść? - zdumiał się.
- Śpieszysz się. Weszłam ci w drogę. Pozbawiłeś mnie
drożdżówki, rozlałeś napój, przez ciebie skręciłam nogę,
ale cóż, to moja wina. Nie powinnam...
- Skręciłaś nogę?
- Na to wygląda - odparła wyniośle.
Przyjrzał się jej uważniej. Miała długie, opalone i smu
kłe nogi. Wspaniałe nogi. A sfatygowane, skórzane sanda
ły najwyraźniej pochodziły z drogiego sklepu. I naprawdę
jedna z jej kostek puchła w oczach.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]