List do pana Moe - H. P. Lovecraft, H. P. Lovecraft
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
598 Angell Street
Providence, R.J.
1 stycznia 1915 roku
Mój drogi panie Moe !
Lovecraftowie są rodziną z małej miejscowości w Devanshire. Mój
dziadek ze strony ojca, Georga (którego nigdy nie poznałem)
wyemigrował do Rachester, w stanie Nowy Jork, w pierwszej połowie XIX
stulecia. Potem przeniósł się do Mount Vernon, w stanie Nowy Jork i
poślubił Helenę, córkę Lancelota Allgoada ze stanu szlacheckiego, innego
angielskiego emigranta, którego przodkowie byli właścicielami posiadłości
Nunwisk w pobliżu Hexam, w hrabstwie Northumberland. Małżeństwo to
zostało pobłogosławione trojgiem dzieci: Emmą, która jest teraz żoną
pana Isaaca Hilla, dyrektora liceum w Pelham w stanie nowy Jork, Marią i
Winfieldem, ojcem piszącego te słowa. Mój ojciec uczył się zarówno
prywatnie, jak i w szkole wojskowej studiując szczególnie języki
nowoczesne.
Wracając do mych przodków ze strony matki, od których pochodzi me
drugie imię, znaleźć wśród nich możemy typowych jankesów z Nowej
Anglii. Pierwszy Phillips z tej gałęzi przybył na Rhode Island z Lincalnshire
w ostatnim ćwierćwieczu siedemnastego wieku i osiedlił się w zachodniej
części kolonii, w pobliżu miasta Faster. Mój prapradziadek, Jeremiasz
Phillips był właścicielem jednego z pierwszych młynów w Faster. Zginął
tragicznie w młodym wieku, zabity przez własną maszynerię, osierocając
trzynastoletniego Whipple'a - mego dziadka. Dziadek uczył się w East
Greenwich Academy (zwanej później The Providence Conference
Seminary) i po krótkiej karierze nauczyciela w prowincjonalnej szkole
poślubił swą kuzynkę, pannę Rhobby Place, później osiedlił się w Greene,
w Rhode Island i wybudował tam młyn. Nadał nazwę tej miejscowości,
gdyż nabył cały teren. Poprzednio zwano to "Coffin's Corner"). Dziećmi
Whipple'a i Rhobby Phillips byli Lillian D., obecnie żona doktora Franklina
C. Clarka z Providence , Sarah S., matka piszącego tę autobiografię,
Edwin E. i Anna obecnie żona pana Edwarda Gamwella, współwydawcy
The Boston Budget and Beacon. Moja matka i ciotka Lillian pobierały nauki
w Wehatan Seminary w Norton, w stanie Massachusetts i malowały
krajobrazy w oleju. Moja ciotka Lillian uczęszczała też do szkoły stanowej i
przez pewien czas była nauczycielką. W 1873 roku mój dziadek sprzedał
swoje przedsiębiorstwo w Greene i powrócił do Providence, gdzie
zaangażował się w interesy stanowe. Gdy umierał w 1904 roku był
prezesem Owyhee Land and Irrgation Co., korporacji z Idahoo.
Sarah S. Phillips i Winfield Lovecraft pobrali się 12 czerwca 1889 roku, a
20 sierpnia 1890 roku w domu Phillipsów pod numerem 454 przy Angell
Street w Providence przyszło na świat ich jedyne dziecko, Howard Phillips
Lovecraft. Lovecraftowie wkrótce potem przenieśli się do rezydencji w
Auburndale, w stanie Massachusetts ...
W 1893 roku mój ojciec doznał udaru mózgu z powodu bezsenności i
przeciążenia układu nerwowego, co odesłało go szpitala na następne
ostatnie pięć lat życia. nigdy już nie odzyskał przytomności a moje
wspomnienia o nim są bardzo niejasne. To oczywiście pokrzyżowało
wszelkie plany na przyszłość, spowodowało sprzedaż domu w Auburndale i
powrót mej matki wraz ze mną do domu Phillipsów w Providence. Tu
spędziłem najlepsze lata mego dzieciństwa. Dom był pięknym,
przestronnym gmachem, ze stajniami i rozległymi terenami parkowymi, z
cudownymi ścieżkami i drzewami.
Będąc dzieckiem, byłem bardzo wrażliwym indywidualistą, preferującym
towarzystwo dorosłych, nie zaś innych dzieci. nie mogłem się oderwać od
książek. Poznałem litery w wieku lat dwu, a w wieku czterech lat czytałem
bez trudu, choć robiłem najbardziej absurdalne błędy w wymowie
dłuższych słów. W wieku pięciu lat do listy mych umiejętności dodałem
pisanie. Wśród mych nielicznych towarzyszy zabaw nie cieszyłem się
popularnością, gdyż wolałem opowiadać im historie, niż brać udział w
aktualnych zabawach. Tak więc odrzucony przez ludzi, szukałem ucieczki i
towarzystwa w książkach i tu mi się powiodło nad wyraz. Biblioteka pełna
była najlepszych książek, zbieranych zarówno przez Phillipsów jak i
Lovecraftów, było w niej mnóstwo ksiąg pochodzących jeszcze z ubiegłego
stulecia, noszących takie adnotacje wykonane płynnym, odręcznym
pismem, jak "Pan Lovecraft, jego książka, 1787" lub "Księga Stephena
Place'a, zakupiona przez niego w Bostonie, w maju 1805 roku". Mój
dziadek ze strony matki, który zmarł gdy miałem sześć lat, był wielkim
miłośnikiem astronomii, w której się specjalizował w Lapham Seminary i
choć nigdy nie pokazał mi piękna niebios, do niego należała przepiękna,
choć nieco przestarzała kolekcja ksiąg traktujących o astronomii, co
zainteresowało mnie naukami o niebie. Jego kopia "Geografii nieba"
Burritta jest do dziś najcenniejszą książką w mej kolekcji.
Baśnie braci Grimm były mą ulubioną lekturą do czasu gdy osiągnąłem
lat siedem, gdy to sięgnąłem po "Księga cudów i opowieści z gęstego lasu"
Hawthorne'a. Odtąd rozpoczęła się moja nieustająca pasja do klasycznej
mitologii, która niedługo wzrosła jeszcze do przeczytania "Wieku legend"
Bulfincha. Cały świat stał się dla mnie starożytną Grecją, wypatrywałem
najad w fontannach na trawniku i powstrzymywałem się od łamanie
krzaków w obawie, aby nie zrobić krzywdy driadom. Moje prośby pisania
wierszy, które rozpoczęły się gdy miałem sześć lat, przyniosły teraz
surowe, wewnętrznie rymowane metra balladowe i śpiewałem, aby
wychwalać Bogów i Bohaterów... w tym czasie też próbowałem uczęszczać
do szkoły ale nie mogłem znieść rutyny.
Oczywiście cytaty w Bulfinchu skłoniły mnie do czytania klasyków w
przekładach, a w szczególności tę cudowną antologię znaną jako Owidiusz
Gartha. Oczywiście jest to pełna bohaterskich kupletów, przede wszystkim
Drydena i Addisana. Nawet dziesięciosylabowy rytm wydawał się poruszać
jakąś czułą strunę w mym mózgu i odtąd zostałem poślubiony temu
metrum w większości mych następnych wysiłków poetyckich. Obecnie
szukam wszystkiego co dotyczy przekładów klasycznych. Książki których
używam nie są najświeższej daty, lecz są to zbutwiałe, stare woluminy,
drukowane jeszcze za z "długim S". Przez jakąś dziecięcą przewrotność,
sam począłem używać "długiego S" i datować wszystko dwa stulecia
wstecz. Podpisywałem się "Szlachetnie urodzony H. Lovecraft, 1698" itp.
oczywiście zacząłem uczyć się łaciny, w czym wielką pomoc otrzymałem
ze strony matki, ciotki i dziadka. Wiele zawdzięczam memu dziadkowi.
Dużo podróżował po Europie i zawsze bawił mnie swymi przygodami w
Londynie, Paryżu i Rzymie. Jego graficzny niemal opis ruin Pompei wywarł
na mnie ogromne wrażenie, gdyż zawsze lubiłem zachwycać się minioną
chwałą.
Gdy miałem dziewięć lat, postanowiłem usunąć z mego słownictwa
wszystkie nowoczesne słowa i przystosowałem do tego celu stary słownik
Walkera (1804 r.), który przez pewien czas był mym jedynym
autorytetem. Wszyscy autorzy z czasów królowej Anny połączyli się aby
stworzyć mą "literacką dietę". Mniej więcej w tym samym czasie rozwinęły
się we mnie zainteresowania chemią i nawet w piwnicy założyłem
laboratorium. Później naprawdę dobrze dawałem sobie radę z
podstawowymi procesami analizy chemicznej. W wieku lat dwunastu mój
styl zarówno w prozie, jak i w poezji był już uformowany na tyle, iż myślę,
że rozpoznałby go pan po przeczytaniu mych obecnych wysiłków.
W 1902 roku próbowałem znów wstąpić do szkoły, tym razem z
większym sukcesem, gdyż zostałem promowany wyżej z klas wstępnych.
W styczniu 1903 roku całkowicie pochłonęła mnie astronomia.
Zbudowałem sobie niewielki teleskop i bezustannie przeszukiwałem nieba.
Żadna czysta noc nie minęła bez długich obserwacji z mej strony i w
praktyce wiadomości z własnego doświadczenia stały się najważniejszą
podstawą mych pism astronomicznych. W sierpniu 1903 roku (choć nic nie
wiedziałem o korporacjach prasowych) wysłałem do opublikowania
amatorski artykuł zatytułowany "The R.J. Journal of Astronomy", napisany
ręcznie i powielony na hektografie. Kontynuowałem to przez cztery lata,
najpierw co tydzień, potem co miesiąc. Teraz uczę się pod kierunkiem
prywatnego nauczyciela.
Moi dwaj przyrodni stryjowie, doktor Clark i pan Gamwell, obaj
wykładający na Brown University pobudzili bardzo moją aktywność
intelektualną. Doktor Clark jest lekarzem i wielkim uczonym, którego
artykuły mają szeroki zasięg w czasopismach medycznych, zaś pan
Gamwell jest wydawcą i znawcą literatury o wszechstronnym i starannym
wykształceniu.
W 1904 roku mego ukochanego dziadka ze strony matki zmusiła nas do
opuszczenia domu przy Angell Street 454 i przeniesienia się do
mniejszego, obecnego miejsca zamieszkania pod numerem 598 na tej
samej ulicy. Tu nawiązałem ściślejszy kontakt z wielebnym Jamesem Pyke
i jego starą matką; poetami, których znaliśmy od dawna, a którzy teraz
stali się naszymi najbliższymi sąsiadami. Pan Pyke niechętnie pochwalał
mój staroświecki styl pisania, jednak przyznał, że trudno by mi było
porzucić sposób wyrażania się tak spontaniczny i naturalny dla mnie.
W tym samym roku rozpocząłem naukę w liceum przy Hope Street, w
którym znalazłem wspaniałe grono pedagogów. Każdy z nich miał dla mnie
największą sympatię i zrozumienie dla mego skrępowania, nerwowości i
samotnej naturze. Przez półtora roku zaliczałem wymagany program, lecz
dalej nie pozwoliło mi się uczyć moje słabe zdrowie, które zmusiło mnie do
długotrwałych nieobecności i nawet największa pomysłowość pedagogów
nie mogła nic w tej materii zdziałać. Poświęciłem się szczególnie łacinie,
historii starożytnej, fizyce i chemii.
W międzyczasie (1906 r.) "wdarłem się na łamy". Mój pierwszy
wydrukowany kawałek był krótkim atakiem na astrologię, nad którą
akurat prowadziłem pracę. Został opublikowany w "The Providence
Sunday Journal". W sierpniu 1906 roku rozpocząłem pisanie serii
comiesięcznych artykułów na temat astronomii dla "The Pawtuxet Valley
Gleaner”, regionalnego czasopisma, które przejęła rodzina mojej matki
całe lata wcześniej, gdy mieszkaliśmy w Greene. Później zaprzestałem
wysyłać me artykuły do "The Tribune" i począłem zamieszczać je w "The
News" (gdzie otrzymałem na łamach lepsze miejsce, zresztą zostałem
pozbawiony mego poprzedniego wydawcy przez jego upadek i
zaprzestanie wydawania).
W roku 1908 powinienem rozpocząć studia na Brown University, lecz
fatalny stan mego zdrowia nie pozwolił na to. Byłem i jestem ofiarą silnych
bólów głowy, bezsenności i ogólnego osłabienia nerwowego, które nie
pozwalają mi zająć się niczym na stałe. Przez jakiś czas próbowałem
korespondencyjnego kursu chemii, lecz wkrótce stwierdziłem, że regularne
obowiązki nie są dla mnie.
Mimo że lubiłem słuchać muzyki, nie miałem prawdziwego muzycznego
smaku, uczyłem się przez dwa lata gry na skrzypcach, lecz nie mogłem
znieść monotonii ćwiczeń. W sztukach plastycznych byłem zupełnie
pozbawiony jakichkolwiek uzdolnień. Z greki posiadałem tylko najprostsze
podstawy, niewiele więcej z francuskiego. Niemiecki odstręczał mnie tak
bardzo, że nie znam go zupełnie. Nieliczne słowa hiszpańskie, które znam
nie mają większego znaczenia, choć lubię wymowę kastylijską.
matematyki nie cierpię i tylko największy wysiłek woli pozwolił mi poznać
w pewnym stopniu algebrę i geometrię w szkole. we wszystkim jestem
jakby oddalony od współczesności. Współczesna literatura i dramat są dla
mnie puste, podobnie obce są mi są współczesne idee polityczne i
społeczne. Nie potrafię nawet wytłumaczyć secesji Ameryki od Anglii i
dzięki wpływowi mego angielskiego dziedzictwa czuję się Anglikiem, mimo
że urodziłem się w Ameryce. Moja wiedza o świecie jest taka, jakiej należy
spodziewać się po samotniku, nigdy nie wyjeżdżałem poza trzy stany
Rhode Island, Massachusetts i Connectcut!...
Pozostaję jak zawsze Pańskim uniżonym sługą.
Howard Phillips Lovecraft
przekład : Andrzej Ledwożyw
"Kruk" nr. 1/97 (1)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]