Liutkevicius Evaldas - Jedna z nieskończoności, Książki - E-books

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Autor: Evaldas Liutkevicius

Tytul: Jedna z nieskończoności

 

Z "NF" 7/91

 

W mroku przez wycięcie celownika Marius widział niewyraźną

sylwetę grila. Wczepiając się trzema szczupłymi łapami w

okruchy skał, gril zręcznie wspinał się w górę kamiennym

zboczem.

   Lufa karabinu śledząca trop zwierzęcia powoli zakreśliła

szeroki łuk i na mgnienie oka zatrzymała się. Wyskoczył z niej

język ognia i echo strzału potoczyło się wąwozem.

Kula zaświstała, plasnęła o skałę, posypały się odłamki.

   Zebrawszy siły gril olbrzymim skokiem dopadł szczytu

stoku, przetoczył się przez skalny gzyms i błysnąwszy

zielonymi oczyma, zniknął w ciemnościach. Marius zgrzytnął

tylko zębami. Zarzucił karabin na ramię i chrząknąwszy

puścił się tropem grila.

   Po polowaniu, które trwało cały dzień, zmordowany marszem

pod wściekle palącym słońcem Elana, Marius ledwie trzymał

się na nogach. Teraz zaś nadchodziła wieczorna pora mgieł,

ciężkie buty coraz częściej ześlizgiwały się z mokrych

kamieni i Marius co chwila ryzykował skręceniem karku.

Oszlifowane wiatrem, zetlałe i porowate ze starości skały

Elana nawet w ciągu dnia nie dawały bezpiecznego oparcia.

   Marius starał się nie patrzeć w dół. Pot ciekł mu po

twarzy, piersi, plecach. Wilgotny kombinezon przywierał do

ciała, krępując ruchy.

   Nieustannie wycierał oczy zalane słonym potem.

Serce wściekle biło w piersiach. Chwilami wydawało mu się,

że głuche echo tętna wypełnia wąwóz. Na marsz dookoła nie

miał czasu. Przez godzinę, którą zmarnowałby obchodząc Żółte

Kolumny, gril mógł skryć się Bóg wie gdzie, a wtedy - szukaj

wiatru w polu. Nie pomoże nawet bioindykator. Zaś stracić

taką zdobycz po czternastogodzinnym pościgu - o tym Marius

nie chciał nawet myśleć.

   Otar i Dom odłączyli prawie na początku polowania.  W

puszczy jeszcze trzymali się razem, ale w kamiennym wąwozie

od razu zostali w tyle. Będą tu nie wcześniej niż za dwie

godziny. 

   Marius mimowolnie się uśmiechnął: czegóż innego mógł

oczekiwać. Nie sposób żółtodziobom-stażystom wytrzymać

diabelskiego wyścigu pod niemiłosiernie pieczącym Korsarzem.

To zadanie dla wytrenowanego ciała, ciała profesjonalisty,

który wyróżnia się błyskawiczną reakcją, zwierzęcym węchem

oraz intuicją.

   Myśl o tym podziałała na Mariusa jak najlepszy doping.

Znalazł w sobie siły do dalszej ryzykownej wspinaczki.

Dotarł do szczytu i nagle stanął porażony podejrzeniem: a

może gril wyczekuje za gzymsem, gotowy zepchnąć przeciwnika

w dół, jak tylko Marius wysunie głowę? Ale odrzucił tę

głupią myśl. Gril nie ma ani siły, ani niezbędnego sprytu, by

próbować podobnych sztuczek.

   Przetoczył się przez gzyms i zastygł, by chwilę odpocząć.

   Bioindykator na kolbie karabinu zamrugał rubinowym okiem

- odnalazł ślady grila. Ale Marius nawet nie spojrzał na

skalę aktywności - zainteresowało go co innego. Mimo że

było dość ciemno, od razu poznał to miejsce. Wcześniej

widział je tylko na mapie oraz na taśmie - sfilmowane z

szybowca z wysokości stu metrów.

   Czarny Kanion...

   Gorączkowo starał się przypomnieć sobie szczegóły.

Długość - siedem kilometrów. I żadnej drogi w bok. 

   Jeżeli gril poszedł kanionem? Ściany

siedemdziesięciometrowej wysokości są równe jak stół. Tu nie

ma punktów zaczepienia nawet dla łap grila.

   Jeżeli on ucieka Czarnym Kanionem?

   Marius obejrzał się.

   Z miejsca, w którym stał, były dwie drogi: jedną z nich

przed chwilą przybył. Druga - to Czarny Kanion.

   Nozdrza Mariusa rozszerzyły się, serce zaczęło bić

mocniej.

   Teraz nie ucieknie.

   Do założenia okularów na podczerwieni wystarczyło kilka

sekund. Marius zobaczył upiornie błyszczący świat.

Powierzchnia Elana, rozżarzona słońcem palącym przez cały

dzień, nie zdążyła ostygnąć. Widoczność przez okulary była

wspaniała.

   Poprawił pas karabinu i ruszył naprzód. Czarny Kanion

powitał go ciszą.

   Szedł żwawo, ale nie śpiesząc się: gril jest co prawda

niezłym alpinistą, lecz na równym terenie to Marius ma

zdecydowaną przewagę. Człowiek dogoni grila wcześniej, nim

zwierzę pokona połowę drogi do wyjścia z kanionu.

   Lufa karabinu rytmicznie uderzała o biodro Mariusa.

Jedynie ten dźwięk oraz głuche echo kroków mąciło ciszę.

   Po raz pierwszy od początku polowania, od chwili, kiedy

odnalazł ślady grila, Marius pozwolił sobie na chwilę

odprężenia. Na swobodną grę myśli i marzeń.

   Teraz nie ucieknie.

   Sygnał bioindykatora przywrócił Mariusa rzeczywistości.

Rzucił okiem na skalę aktywności - strzałka drżała tuż przy

czerwonej linii.

   Marius zdjął z ramienia karabin. Teraz nie ucieknie.

 

Dwunasty przytulił się do gładkiej kamiennej ściany. Poczuł

przyjemny chłód, orzeźwiający śmiertelnie zmęczone ciało.

   Dwunogi morderca jest bardzo blisko. Dwunasty czuje go

wszystkimi komórkami swego ciała.

   A wokół tylko kamień. Równy kamień. Nie ma o co zaczepić

łap... Iść. Iść naprzód. Sił... brak sił.

   "Nie ma uniwersalnego ciała - uczyli Starsi. -

Uniwersalny jest tylko umysł. Tylko na nim można polegać w

każdej sytuacji".

   Fale myśli dwunogiego chłoszczą go niczym jadowite bicze. 

Od każdego nowego impulsu przez ciało Dwunastego przechodzą

skurcze. Coraz silniejsze impulsy dotykają coraz boleśniej. 

Przyniesiony czarnymi falami pulsujący ból rozprzestrzenia

się jak trucizna po całym ciele. 

   Dwunasty zamknął oczy. Skoncentrował uwagę na kolorze

fal. Tylko ciemne tony. Zaledwie kilka razy błysnęły zielone

i niebieskie fale, lecz były zimne. I tak samo bolesne.

   To już wszystko. Koniec.

   Dwunasty przeczołgał się jeszcze dziesięć metrów i

bezsilnie przywarł do zimnej ściany. Wszystko na nic.

Dwunogi go dogoni.

   Dwunasty może się jeszcze poruszać, przedłużyć swoją

egzystencję o kilka minut. Przedłużyć egzystencję...

   I strach.

   Impulsy myśli znów stały się silniejsze, chaos obcej

świadomości płomienną falą zalał mózg.

   Ale dlaczego? Dlaczego?

   On jeszcze tak mało widział. Przeżył zaledwie trzydzieści

ciał. I to wcale nie najdłuższych egzystencji.

   Ot Dziewiętnasty albo Dwudziesty Czwarty przeżyli więcej

niż po sto ciał, a nie są wcale najstarszymi z fanów.

   Dlaczego on ma umierać?

   Fanów zostało tak mało... I liczba ich wciąż się

zmniejsza. Chociaż byli ostrożni - wciąż ginęli i

ginęli. I nie zawsze znajdowali obok ciało nadające się do

zamiany. Wtedy - koniec. Śmierć.

   Dopóki nie było dwunogich, fany trzymały się. A teraz...

Przyszli dwunodzy i sieją wokół śmierć.

   Można byłoby ich zabić. Zniszczyć. Wszystkich.

   Ale Starsi nie pozwalają. Umysł - świętość nad

świętościami. Starsi uczą: iskry umysłu w czarnej przepaści

Kosmosu są tak samo rzadkie jak zielone kwiaty na pustyni.

Zniszczyć umysłu nie wolno nikomu. Nikomu.

   Dwunodzy są naprawdę rozumni. Ale dlaczego zabijają

fanów? Jeżeli Starsi mają rację - nikt nie ma prawa zgasić

iskry umysłu. Taka jest Wieczysta Ustawa. Dlaczego dwunodzy

jej nie przestrzegają?

   Starsi mówią: dwunodzy chorują na straszną chorobę -

niewiedzę polegającą na tym, że wydaje się im, że wiedzą

wszystko. Fany znają tę chorobę. I rozumieją, że nie można

wyzdrowieć od razu. Trzeba przechorować. Tylko wtedy poznasz

prawdę. Kiedyś dwunodzy zrozumieją...

   Ale dlaczego teraz muszą ginąć fany? Nie wolno dotykać

dwunogiego. Nie wolno mu szkodzić. Nawet w samoobronie.

Nikomu nie wolno ulec pokusie zniszczenia umysłu.

   A dwunodzy mordują.

   "Mordują tylko zwierzęta" - mówią Starsi.

   Dwunodzy są rozumni...

   Nie!!! Ten chaos przeciwieństw zabije szybciej niż

błyskawice dwunogich...

   Impulsy obcej świadomości zaczęły kłuć ciało Dwunastego z

większą siłą. Dwunogi był tuż obok.

 

Marius patrzył na grila, przyciśniętego do czarnej ściany,

na jego wytrzeszczone oczy. W świecie stworzonym przez

okulary na podczerwieni gril przypominał świecącą puchową

piłkę, z której sterczały trzy blade, długie wyrostki -

łapy. Piękny egzemplarz. Za pół godziny przybędą tu Dom z

Otarem, naprowadzeni bioindykatorem. Będą się mogli cieszyć

zdobyczą. Puścić ślinę.

   Marius podniósł karabin.

   Echo strzału tysiącami bąbelków dźwięku prysnęło na czarne

skały Elana.

 

Życie Dwunastego gasło powoli. Czuł, jak psychoenergia

opuszcza ciało, rozpływa się i topnieje w przestrzeni.

Odruchowo próbował jeszcze badać otoczenie, chociaż wiedział

- daremnie. Receptory nie znajdowały w promieniu stu metrów

najmniejszej cząstki organicznej materii, a tym bardziej

odpowiedniego organizmu. A świadomość gasła. 

   To znaczy koniec. Śmierć?

   Dlaczego Dwunasty oszukuje siebie? Przecież jest

odpowiednie ciało. Tutaj, obok. Dwunogi!

   Nie, nie!... Odebrać ciało - znaczy zniszczyć jego

świadomość. Zniszczyć jego umysł. Gniew Starszych będzie

straszny. I wyrok może być straszniejszy niż śmierć...

   Dwunasty przypomniał sobie starą legendę o Siódmym, który

zmienił ciało bez niezbędnej potrzeby! A potem, uciekając od

Starszych, począł zmieniać ciała jak nawiedzony. Wtedy

jeszcze planeta tętniła życiem, toteż Starszym ciężko było

złapać Siódmego. A jednak wpadł.

   Myśląc o strasznym losie Siódmego Dwunasty na chwilę

zapomniał, że sam jest już prawie martwy...

   Nagle zalała go straszna chęć życia. Bolesna, ostra,

niezwyciężona.

   Dlaczego oszukuje sam siebie? Przecież podświadomie

wiedział, że to zrobi. Wiedział już wtedy, gdy dwunogi

zaczął go tropić.

   Nie było czasu na myślenie. Życie ledwie się tliło.

Dwunasty zebrał siły i mocny impuls świadomości fana

eksplodował w mózgu człowieka.

   Pojedynek trwał tylko chwilę.

   Świadomość człowieka broniła się zaciekle. Takiego oporu

Dwunasty jeszcze nigdy nie zaznał. Lecz pojedynek nie był

dla niego czymś nowym.

   Jeszcze sekunda i tego, który nazywał się Marius

Tarvydas, już nie było.

   Dwunasty zrobił kilka kroków, sprawdzając swoje nowe

wcielenie. Ciało dwunogiego nieoczekiwanie spodobało mu się.

Stuleciami trenowana sztuka adaptacji zrobiła swoje: po

pięciu minutach ruchy Dwunastego niczym się nie różniły od

ruchów człowieka.

   Dwunasty starał się nie patrzeć na okrwawione zwłoki,

które jeszcze tak niedawno były jego ciałem. Piętnasty

kiedyś powiedział, że do tego można przywyknąć, ale nie

wcześniej niż po trzydziestu zmianach.

   Nagle spostrzegł, że trzyma w ręku broń dwunogiego. Palce

same się rozwarły, karabin upadł na ziemię. Dwunasty patrzył

nań, starając się przezwyciężyć nerwowy dreszcz. Kilka minut

temu... Zamknął oczy.

   Nagle, nie pojmując, dlaczego tak robi, schylił się i

podniósł karabin. Ręce wyczuły ciężar metalu.

   Oto ona, straszna broń dwunogiego, rzucająca

śmiercionośne błyskawice.

   Nieświadomie powtarzając jego ruchy, Dwunasty spróbował

sobie przypomnieć, co robił dwunogi.

   Padł strzał.

   Dwunasty odruchowo odskoczył na bok, lecz nie wypuścił

karabinu z rąk.

   Coś przeszkadzało mu skupić myśli.

   Bioimpulsy. Wyczuł to już wcześniej, lecz głowa była

zajęta czymś innym i nie zwrócił na to uwagi.

   Kalejdoskop fal mrugał szybciej i szybciej, wypychając

inne odczucia.

   Nagle fala zimnego strachu zalała Dwunastego. Komórki

ciała wyczuły dobrze znany biorytm, którego on nie pomyli z

żadnym innym aż do śmierci.

   Dwunodzy.

   Na chwilę zapomniał, że ma nowe ciało. Ciało dwunogiego.

   Znów poczuł, że jest prześladowany. Objął go strach

śmierci.

   I nagle wszystko - strach, nienawiść, pragnienie życia -

zlało się w szaleństwo kolorów i wybuchło niczym gwiazda

objąwszy mózg falą ognia.

   Tęcza impulsów świadomości stopniowo gasła, zmieniając

się w czarną pulsację, która, podobna nagłej nocy, wstawała z

tajemniczych głębin świadomości i rozprzestrzeniała się

ciemnym potopem, obejmując całość Dwunastego.

   Świadomość fana nadała rozkaz i mięśnie człowieczego

ciała posłusznie skurczyły się, przystępując do jego

wykonania.

   Ręce, które jeszcze niedawno należały do zawodowego

myśliwego, Mariusa Tarvydasa, mocniej ścisnęły karabin.

   Otar pierwszy zobaczył Mariusa, stojącego przy martwym

grilu.

   - Myślałem, że on mimo wszystko uciekł! -

krzyknął jeszcze z daleka.

   - Mój Boże, jak zdołaliście wejść na tę ścianę? Nie

wierzyłem własnym oczom, kiedy bioindykator pokazał

kierunek. My z przyjacielem nawet posprzeczaliśmy się!

Prawda, Dom? - Otar stuknął dryblasa w ramię.

   Dom nic nie odpowiedział, tylko nie odrywając oczu,

patrzył na Mariusa. Szóstym zmysłem poczuł nagle, co zdarzy

się za chwilę i skoczył w bok. Lecz w Czarnym Kanionie nie

było żadnej kryjówki. Kula weszła prosto w serce, Dom upadł

nawet nie krzyknąwszy, uderzając twarzą o fioletowy piasek

Elana.

   Otar szeroko rozwartymi oczami śledził lufę karabinu, z

której wyskoczyła cienka niteczka dymu. I tak upadł - ze

zdziwieniem w oczach i kulą między nimi. Leżał i patrzył

wytrzeszczonymi oczami w niebo Elana, zdziwiony mnogością

gwiazd. Na chwilę przed śmiercią zrozumiał, jaki

bezgraniczny jest wszechświat.

 

Na czarnym ekranie centralnego pulpitu migotały białe iskry

gwiazd. Jedna z nich, w środku ekranu, była trochę większa

niż pozostałe.

   Objęci miękkimi amortyzatorami przeciążeń w głębokich

krzesłach pilotów naprzeciw pulpitu siedzieli trzej

mężczyźni. Cel podróży osiągną za 72 godziny.

   Trzy pary oczu patrzyły na gwiazdę w środku ekranu.

   - A co było później? - przemówił nawigator. - Później?

   Egzobiolog oderwał wzrok od ekranu i potarł palcami

głowę.

   - Znaleźliśmy ich po dwóch dniach. Otara, Doma i grila...

Marszruta patrolowego szybowca przecinała tego dnia Czarny

Kanion.

   - A ten... w ciele Mariusa... - w głosie nawigatora

brzmiała nieskrywana ciekawość.

   - Sam przyszedł do nas po trzech dniach. To był pierwszy

nasz kontakt z fanami. Przyszedł prosząc, by go zabić...

Czemu tak się zdziwiliście? - zapytał egzobiolog patrząc na

wytrzeszczone oczy nawigatora. Ten był tak przejęty, że

zapomniał o swoim pulpicie. - Taka była decyzja Starszych

fanów. I jego własna także... Świadomość, umysł dla fanów...

święta rzecz. Fan raczej zgodzi się umrzeć niż zaszkodzić

rozumnej istocie. Zetknęli się z ludźmi - no i zdarzyło się

coś podobnego do biblijnego "Jeżeli uderzą cię w jeden

policzek, nadstaw drugi...". Fakt, że fan zamordował tych

dwóch... nie, trzech ludzi, zupełnie nie przeczy tej srogiej

zasadzie. Wyskoczyła po prostu psychiczna anomalia. Mówiąc

ziemskimi terminami: nerwy, szok, "zbrodnia w afekcie".

Chociaż zwyczajnie nikt nie może zmusić fana do złamania

Prawa Wieków. Wystarczyło, że przyszedł do siebie i...

osądził się sam.

   - Nigdy nie zrozumiem tego! - powiedział martwym głosem

nawigator. - Zostało ich zaledwie siedemdziesięciu. I po

tym, co ludzie zrobili na Elanie... Kiedy ta historia na

Ziemi wciąż była sensacją dnia, przez stereowizję często

pokazywano centrum kosmicznego Polowania. Tam jest sala

Elana! Wszędzie futra. Ściany, meble... Pomyśleć tylko, że

którykolwiek z nich mógłby... Przecież oni, fany, muszą

nienawidzić nas... Zniszczyć jak...  Nie, nigdy się nie

zrozumiemy.

   - Tak, ich kanony myślenia są nam bardzo obce - zamruczał

egzobiolog. - Ciężko będzie nam obcować ze sobą. Bardzo

ciężko... Ale to już nie moja dziedzina...

   Nawigator wyczekująco spojrzał na egzopsychologa, który

zamyślony patrzył na ekran i, jak się wydawało, zupełnie nie

słuchał rozmowy.

   - Co ja mogę powiedzieć? - głos egzopsychologa zabrzmiał

głucho pod kopułą centrum nawigacji. - Struktura ich

myślenia jest bliska naszej, oczywiście w kosmicznym sensie.

Lecz jeżeli przeciwstawimy ludzi oraz fanów cywilizacji

kryształów Akwana, to znaczy drodze i celom zupełnie dla nas

niezrozumiałym i które chyba nigdy nie staną się dla nas

jasne, wtedy biosfery Ziemi i Elana, hm, okażą się gałęziami

właściwie tego samego drzewa...

   - No nie, tego już za wiele - bąknął egzobiolog.

   - Ależ ta, tak - głos egzopsychologa zabrzmiał głucho.

   - Jedno jest pewne: z podobnymi zjawiskami dotychczas się

nie zetknęliśmy, a po zetknięciu znów przekonujemy się, że

nie dojrzeliśmy do podobnych spotkań... Widać, że

dysproporcja między rozwojem psychiki oraz techniki nie jest

tylko efektownym wymysłem naszych moralistów...

   Zamilkł na chwilę.

   - Nigdy nie będziemy wiedzieć, jak się to wszystko

zaczęło. Czy to była jakaś "genetyczna katastrofa", czy

złożona mutacja. Tak czy owak to musiało się zdarzyć

niewyobrażalnie dawno temu, jeżeli dane o początku nie

pozostały nawet w ogromnych arsenałach pamięci fanów.

Niektórzy myślą, że był taki moment w ewolucji, gdy fany

już nie mogły rozmnażać się biologicznie. Albo nie chciały,

myśląc, że odnalazły inną, bardziej przyszłościową drogę.

Przyszedł moment, kiedy nowe fany już nie rodziły się.

Przekazywano tylko samą informację, świadomość, osobowość,

zapis wewnętrznego "ja" każdego fana, nieważne, jak to

nazwiemy... Ta informacja mogła być przekazywana do każdego

biologicznie dostatecznie skomplikowanego przedstawiciela

fauny Elana. Fany tak opanowały tę metodę, że straciły

swe prawdziwe ciała w tym egotelepsychotransplantacyjnym

wirze. Myślały, że odnalazły drogę w "złoty wiek". Wtedy

były ich miliardy. Techniczny kierunek cywilizacji został

zupełnie zapoznany. Biocywilizacja, całkowita symbioza z

biosferą... I wtedy przyszła pora wielkich nieszczęść.

Liczba fanów zaczęła katastroficznie maleć. A droga do

biologicznej regeneracji rasy była już dawno zapomniana.

Została jedyna szansa - strzec tego, co pozostało. Jaka to

była droga, wiedzą tylko fany. Po ostatniej geologicznej

zmianie planety, którą nazywają porą Długiej Suszy, było ich

jeszcze kilkaset tysięcy. Ile jest teraz - wiecie sami...

   Egzopsycholog zamilkł.

   - A co się stało z fanem Mariusem? - przerwał ciszę

nawigator.

   - To było najstraszniejsze z tego, co przeżyłem

kiedykolwiek - odezwał się egzobiolog. - Kiedy pojawił się w

bazie i kontakt z fanami został nawiązany, nikt nawet ni...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lasotka.pev.pl