Lindsey Johanna - Długa płomienna zima(1), romanse do czytania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
J O H A N N A
Z angielskiego przełożyła
Anna Zielińska
ŚWIAT KSIĄŻKI
Tytuł oryginału
FIRES OF WINTER
Ilustracja na okładce
Pino Daeni / Schluck Ag
Redakcja
Barbara Waglewska
Redakcja techniczna
Mirosława Kostrzyńska
Korekta
Agata Bołdok
Marianna Filipkowska
Copyright © 1980 by Johanna Lindsey
© Copyright for the Polish edition
by Bertelsmann Media Sp. z o.o.,
Warszawa 2000
Bertelsmann Media Sp. z o.o.
Świat Książki
Warszawa 2000
Skład
Joanna Duchnowska
Druk i oprawa
GGP
'Dedykuję tę książkę
mojemu mężowi, 'Ralpfwwi,
oraz synom:
Alfredowi, Josephowi i Garretowi
ISBN 83-7227-569-6
Nr 2595
1
Na zachodnim wybrzeżu Walii, na lewo od wyspy
Anglesey na niewielkiej polanie, cofniętej kilka mil
w głąb lądu, leżała mała wioska. Nad nią, na stromym
wzniesieniu, stał potężny dwór. Budowla z szarych
kamieni zdawała się obserwować osadę na podobień
stwo matki czuwającej nad dziećmi.
Wioska pławiła się w promieniach letniego słońca,
natomiast szare, chropawe ściany dworu na wzgórzu
nawet w jasne dni wydawały się zimne i nieprzystęp
ne. Na podróżnych przewijających się przez tę okolicę
dwór sprawiał odpychające wrażenie. Tak było i tym
razem.
Przybysz ostrożnie kierował się ku środkowi osady,
cały czas rzucając podejrzliwe spojrzenia na szarą bu
dowlę. Wkrótce jednak jego uwagę przykuło życie to
czące się w wiosce, przestał więc interesować się „mat
ką" czuwającą na wzgórzu. Poczucie zagrożenia po
woli ustępowało miejsca nadziei, że oto los wreszcie
mu sprzyja. Stanął na środku polany, kilkakrotnie ob
rócił się wkoło i obejmując wzrokiem okolicę, napawał
się urokiem tego miejsca, cieszył oczy widokiem kil
kunastu chałup ustawionych w kręgu, jedna przy dru
giej, a także bawiących się, rozbrykanych dzieci, no
i... kobiet. Ach, jakich kobiet!
7
Wyłowił wzrokiem pięć czy sześć, które najbardziej
przypadły mu do gustu. One zaś, zajęte swymi obo
wiązkami, nawet go nie zauważyły.
Przybysz był odziany w spodnie, które niewątpli
wie pamiętały lepsze czasy, nadal z fasonem oplecione
u dołu rzemieniami, oraz okryty brudną wilczą skórą
niczym peleryną. Rozglądał się wokół, nie wierząc
własnym oczom. Nigdzie nie dostrzegał mężczyzn.
Ani jednego mężczyzny! Za to roiło się od kobiet
w różnym wieku. Czyżby trafił do wioski legendar
nych Amazonek?! Nie, niemożliwe; świadczyły o tym
dzieci - zarówno dziewczynki, jak i chłopcy. Widocz
nie mężczyźni udali się do pracy w polu, gdzieś na
wschodniej stronie, bo po drodze nikogo nie mijał.
- Czy mogę w czymś pomóc, dobry panie?
Zaskoczony, poderwał się i obrócił, stając twarzą
w twarz z uśmiechniętą dziewczyną, najwyraźniej za
ciekawioną pojawieniem się obcego. Ocenił, że liczy
sobie nie więcej niż szesnaście wiosen. Starannie za
plecione włosy koloru lnu i niewinna buzia o szeroko
rozstawionych zielonych oczach bardzo mu się spo
dobały. Przybysz szybko omiótł spojrzeniem ciało
dziewczyny; ta jedna krótka chwila wystarczyła, aby
widok pełnych piersi, rozsadzających burą koszulę,
i szerokich, silnych bioder wywołał ból w jego kroczu.
Ponieważ milczał, dziewczyna odezwała się po
nownie:
- Od wielu miesięcy nikt obcy tu nie zbłądził. Od
czasu, kiedy ostatni z mieszkańców Anglesey Island
przechodzili tędy w poszukiwaniu terenów na nową
osadę. Czy ty, panie, też przybywasz z Anglesey?
- Tak. Ale to już nie to samo miejsce - odrzekł
wreszcie.
Och, mógłby opowiedzieć jej o swoim nieszczęściu,
gdyby miał ochotę na wynurzenia, lecz jeśli wszystko
pójdzie po jego myśli, już niedługo dziewczątko bę
dzie trapić się własną biedą, bo przecież nie życzliwej
słuchaczki szukał...
- Gdzie są mężczyźni ze wsi? Nie widać nawet
starców wygrzewających się na słońcu.
- Nie ma starców. Zabrała ich gorączka dwie zimy
temu. Poumierali i starzy, i młodzi. - Twarz dziew
czyny posmutniała, lecz zaraz rozjaśnił ją uśmiech. -
Dziś rano znaleźliśmy ślady odyńca i ci, co się ostali,
poszli jego tropem. Wieczorem będzie uczta. Możesz,
panie, zasiąść do niej z nami.
- A nie ma tu pól, które trzeba uprawiać? - zapytał
z czystej ciekawości. - Czy może odyniec ważniejszy?
- Musisz, panie, pływać po morzach, bo inaczej byś
wiedział, że pola zasiewa się wiosną, a plony zbiera
jesienią i niewiele roboty zostaje na inny czas - zachi
chotała, zupełnie nieskrępowana.
- Pewnie lada moment spodziewacie się powrotu
mężczyzn? - Przybysz ściągnął krzaczaste brwi.
- A gdzie tam! - zaśmiała się. - Będą dla zabawy
tropić odyńca tak długo, jak to możliwe. Nieczęsto
dziki podchodzą pod wioskę.
Mężczyzna odetchnął z ulgą. Wąskie usta rozciąg
nęły się w uśmiechu.
- Jak masz na imię? - zapytał.
- Enid - odpowiedziała swobodnie.
- A masz ty męża, Enid?
Zaróżowiła się uroczo i opuściła wzrok.
- Nie, panie. Ciągle jeszcze mieszkam u ojca.
- Czy on poszedł z innymi?
- Nie pominąłby takiej okazji! - Zielone oczy
dziewczyny rozbłysły wesoło.
„To zbyt piękne, żeby było prawdziwe" - męż-
8
9
[ Pobierz całość w formacie PDF ]