Lilah i Suzanna - Nora Roberts, Nora Roberts(3)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
NORA ROBERTSLILAHPROLOGBar Harbor, 1913Urwisko mnie przyciąga. Wysokie, dzikie i obdarzone niebezpiecznym pięknem, stoi iwzywa mnie kusząco jak kochanek. Rankiem powietrze było równie miękkie jak chmurypędzące po niebie w stronę zachodu. Mewy krążyły nad oceanem, pokrzykując. W ich glosachbrzmiała dziwna samotność, jak odlegle dzwonienie boi, pobrzmiewające na wietrze. Tendźwięk przywodził mi na myśl dzwon kościelny obwieszczający czyjeś narodziny - lub śmierć.Inne wyspy lśniły i przebijały przez rzadką mgłę, której słońce jeszcze nie wypaliło, jakfatamorgana. Rybacy prowadzili swoje łódki przez zatokę w stronę pełnego morza.Wiedziałam, że go tam nie spotkam, a jednak nie potrafiłam pozostać w domu.Wzięłam ze sobą dzieci. Chyba nie ma nic złego w tym, że chcę dzielić z nimi choć poczęści uczucie szczęścia, jakie zawsze mnie ogarnia, gdy idę pośród traw łąką prowadzącą dourwiska. Po jednej stronie miałam Ethana, a po drugiej Colleen.Niania pilnowała małego Seana, który podreptał po trawie za żółtym motylem, cowyślizgnął mu się spomiędzy palców.W powietrzu rozległ się dźwięk ich śmiechu, najsłodszy dźwięk, jaki może usłyszećmatka. Miały w sobie bezgraniczną ciekawość świata, bezwarunkowe zaufanie do niego. Narazie nie dotykają ich jego problemy, powstania w Meksyku, niepokoje w Europie. Dla nichnie istnieją takie pojęcia jak zdrada, wina czy rozdzierająca serce namiętność. Ich potrzebysą proste i bezpośrednie i nie mają nic wspólnego z dniem jutrzejszym. Gdyby to ode mniezależało, sprawiłabym, by na zawsze pozostały tak niewinne, bezpieczne i wolne. Wiemjednak, że nadejdzie taki dzień, gdy i one będą musiały stawić czoło emocjom i troskomdorosłego życia.Dziś jednak najważniejsze były polne kwiaty, które zrywaliśmy, pytania, na któretrzeba było odpowiedzieć, a dla mnie również moje marzenia.Nie mam wątpliwości, że niania doskonałe wie, dlaczego spaceruję akurat tutaj. Zbytdobrze mnie zna i za bardzo kocha, toteż nigdy nie krytykuje. Nikt lepiej od niej nie wie, że wmoim małżeństwie nie ma miłości. Od samego początku dla Fergusa było ono kwestiąwygody, a dla mnie obowiązkiem. Gdyby nie dzieci, nie mielibyśmy ze sobą nic wspólnego.Mimo wszystko obawiam się, że on uważa je za swoją cenną własność, symbole sukcesu,jakimi są dla niego dom w Nowym Jorku czy Towers, letnia rezydencja przypominającazamek, którą zbudował na wyspie. Również ja, kobieta, którą pojął za żonę i którą uważa zawystarczająco atrakcyjną i dobrze wychowaną, by dzielić z nią nazwisko Calhounów,ozdabiać stół przy kolacji czy jego ramię w towarzystwie, tak dla niego ważnym.To, co piszę, ma zimne brzmienie. Od tych słów wieje chłodem, ale nie mogę udawać,że w moim małżeństwie kiedykolwiek zagościły cieple uczucia. Z pewnością nie ma w nimrównież namiętności. Gdy wychodziłam za niego, posłuszna życzeniom rodziców, miałamnadzieję, że pojawi się między nami bliskość, która z biegiem czasu przejdzie w miłość. Alebyłam wtedy bardzo młoda. Jesteśmy dla siebie uprzejmi, ale ta uprzejmość nie może zastąpićemocji.Chyba jeszcze rok temu potrafiłam przekonać siebie, że jestem szczęśliwa. Mam męża,któremu dobrze się wiedzie, ukochane dzieci, godną pozazdroszczenia pozycję społeczną orazkrąg eleganckich przyjaciół. Moja garderoba pęka w szwach od pięknych sukien i biżuterii.Szmaragdy, które Fergus mi podarował po urodzeniu Ethana, godne są królowej. Mój letnidom jest olśniewający ze swymi wieżyczkami i galeryjkami, ścianami pokrytymi jedwabnątapetą, lśniącymi podłogami pod bogactwem dywanów. Która kobieta, mając to wszystko, niebyłaby zadowolona? Czego więcej mogłaby sobie życzyć posłuszna żona? Niczego - opróczmiłości.To właśnie miłość znalazłam na urwisku w osobie artysty, który stal tam twarzązwrócony W stronę morza i malował wzburzoną wodę. Christian. Wiatr rozwiewał jegociemne włosy. Patrzył na mnie z napięciem, pociemniałymi szarymi oczami. Być może,gdybym go nie spotkała, w dalszym ciągu potrafiłabym udawać zadowolenie z życia. Możeudałoby mi się uwierzyć, że nie tęsknię za miłością ani czułymi słowami i delikatnym dotykiempośrodku nocy.Ale spotkałam go i moje życie uległo zmianie. Nawet za sto szmaragdowychnaszyjników nie zgodziłabym się wrócić do tego fałszywego zadowolenia. W osobieChristiana znalazłam coś o wiele cenniejszego niż całe złoto, jakie Fergus z takim talentemgromadzi. Nie można wziąć do ręki czy nałożyć na szyję tego czegoś, co znajduje się w głębiserca.Gdy spotykam go na urwisku, tak jak spotkam go dzisiaj po południu, nie będęopłakiwać tego, czego nie mogę mieć, lecz będę cieszyć się godzinami, które zostały namdane. Gdy poczuję wokół siebie jego ramiona i jego usta na swoich, będą wtedy najszczęś-liwszą i najbardziej kochaną kobietą na świecie.ROZDZIAŠPIERWSZYBurza była coraz bliżej. Z wysokiego, zwieńczonego lukiem okna wieży Lilahpatrzyła na błyskawice przecinające czarne niebo na wschodzie. Nad urwiskiem zadudniłgrzmot. Dziewczynę przeszedł dreszcz - nie lęku, lecz podniecenia.Czuła, że coś nadchodzi. Czuła to w rytmie własnego pulsu. Przycisnęła rękę dochłodnej, gładkiej szyby, myśląc o swej prababce. Czy Bianca stała tu kiedyś, wyczekującburzy, czekając na chwilę, gdy wieża wypełni się dziwnym, niesamowitym światłembłyskawicy? Czy żałowała wówczas, że ukochany nie stoi obok niej? Na pewno tak,pomyślała Lilah. Wiedziała jednak, że Bianca była w wieży sama, podobnie jak ona teraz.Może to właśnie cierpienie spowodowane samotnością sprawiło, że Bianca rzuciła się z tegowłaśnie okna prosto na skały.Lilah potrząsnęła głową i cofnęła rękę. Znów poddawała się nastrojowi. Należało toprzerwać. Depresja i czarne myśli nie pasowały do kobiety, która zawsze przyjmowała życietakim, jakie było i za wszelką cenę starała się unikać jego ciężarów. Lilah nigdy nie stała, gdymogła usiąść, nie biegła, gdy mogła iść, i za najlepszy sposób utrzymywania ciała i umysłu wdobrej formie uważała długie drzemki w ciągu dnia.Nic chodziło o to, by brakowało jej ambicji, ale w jej prywatnej hierarchii ważnościfizyczny komfort był ważniejszy niż fizyczne wyczyny.Nie lubiła ponurych rozmyślań, a w ciągu ostatnich tygodni jakoś dziwnie częstopopadała w ponure nastroje. Zupełnie nie wiedziała, dlaczego. Jej życie toczyło się bezzakłóceń w powolnym rytmie. Dom i rodzina, równie ważne jak własna wygoda, byłybezpieczne i miały się dobrze, a właściwie jedno i drugie rozkwitało i powiększało się.Jej najmłodsza siostra, C. C., właśnie wróciła z podróży poślubnej, promienna jakróża. Druga z jej sióstr, praktyczna Amanda, zakochała się po uszy i właśnie planowała swójślub. Wybrankowie sióstr zyskali absolutną akceptację Liii. Jej nowy szwagier Trenton St.James był zdolnym biznesmenem, który pod nienagannym garniturem skrywał miękkie serce.Sloan O'Riley, w kowbojskich butach i z akcentem z Oklahomy, zdobył jej podziw tym, żeprzedarł się przez kolczasty sposób bycia Amandy.Ciocia Coco, która opiekowała się nimi od dziecka, oczywiście była uszczęśliwionafaktem, że dwie jej siostrzenice związały się z tak wspaniałymi mężczyznami. Lilah zaśmiałasię lekko, myśląc o tym, że ciocia była pewna, że to ona doprowadziła do tych związkówprzez swe intrygi. A teraz oczywiście chciała zrobić to samo dla dwóch pozostałych sióstr:Lili oraz najstarszej, Suzanny. Lilah życzyła jej powodzenia, choć wiedziała, że ciocia niemoże raczej liczyć na współpracę Suzanny, która raz już się sparzyła, a po trudnym inieprzyjemnym rozwodzie skupiła się na wychowaniu dwojga dzieci oraz prowadzeniuwłasnej firmy.Sama Lilah z kolei bardzo chciała się zakochać i robiła wszystko, żeby tak się stało,ale dotychczas jej serce pozostawało obojętne. Żaden spotkany mężczyzna nie był tymjedynym, przeznaczonym właśnie jej. Ale nie było pośpiechu. Skończyła zaledwiedwadzieścia siedem lat. Wiodło jej się w pracy i dobrze się czuła wśród swojej rodziny.Przed kilkoma miesiącami groziło im, że stracą dom. Towers, ekscentrycznarozsypująca się rezydencja, stała na urwisku nad oceanem. Gdyby nie Trent, być może Lilahnie patrzyłaby już na burzę przez okno wieży.Miała więc dom, rodzinę, interesującą pracę, którą lubiła, a także zagadkę dorozwikłania. Tajemnica dotyczyła szmaragdów prababci Bianki. Nigdy ich nie widziała, alewystarczyło, by przymknęła oczy, a obraz natychmiast pojawiał się pod powiekami. Dwarzędy zielonych jak trawa kamieni przeplatanych brylancikami, lśniącymi jak kryształki lodu,na tle misternej złotej siateczki. Pośrodku zwieszał się pojedynczy, duży szmaragd wkształcie łzy. Naszyjnik miał wielką wartość materialną i estetyczną, ale dla Liii był przedewszystkim symbolem więzi z osobą prababci, która ją fascynowała, oraz nadziei na miłość dogrobowej deski.Legenda mówiła, że Bianca, pragnąc zakończyć małżeństwo, w którym nie byłomiłości, spakował...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]